Pamiętam, że kiedy zaszłam w ciążę to kilka osób zapytało czy będę rodzić z mężem – oburzona odpowiadałam, że absolutnie NIE i z lekkim niesmakiem patrzyłam na „zachwalaczy” tego rozwiązania. Chciałam pozostać atrakcyjna dla mojego męża, naczytałam się badań „amerykańskich naukowców”, o tym że po wspólnych porodach ludzie częściej się rozwodzą… Na szczęście w porę zmądrzałam!

Poród rodzinny to tylko nazwa – tak naprawdę rodzić możemy z przyjaciółką, mamą, bratem, siostrą, modną ostatnio doulą, sąsiadem czy sąsiadką a nawet teściową – z każdą osobą, która jest nam bliska i będzie dla nas wsparciem w tym ważnym momencie. Jednak wchodząc na porodówkę i obserwując ławeczkę oczekujących na wejście tatusiów stwierdzam, że mąż/ partner jest najczęstszym wyborem kobiety. Niech Was też nie zdziwi fakt, iż w większości poznańskich szpitali jest to opcja płatna – w szpitalu na Polnej 50zł ?

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że innego porodu niż z moim mężem sobie nie wyobrażam! Co prawda skończyło się u nas cesarskim cięciem, więc nie przechodziliśmy tego wszystkiego na co się szykowaliśmy i czego tak bardzo się baliśmy, ale nawet leżąc na bloku operacyjnym – świadomość tego, że on jest tuż za ścianą i nasza córeczka będzie z nim bezpieczna od pierwszych chwil swojego życia, pomogła mi przetrwać. Od pierwszych minut wywoływania porodu mąż mnie wspierał – chwilami przysypiał, ale wspierał ? Podawał wodę, słuchał marudzenia, głaskał po głowie – zwyczajnie był i to się liczyło. Nie chciał dać po sobie poznać jak potwornie się bał o zdrowie swoich dziewczyn – chociaż już wystarczająco dobrze go znam i wiem, że gdy głaszcze mnie po głowie i mówi, że wszystko będzie dobrze to znaczy, że jest spanikowany do granic możliwości ?

Po co nam jeszcze osoba towarzysząca w czasie porodu – a po to, żeby chwilami wstrząsnąć personelem medycznym. Wiadomo, że rodząca kobieta ma w sobie tyle emocji, że często na wszystko się godzi. Mój mąż miał wbijany do głowy nasz plan porodu już kilka miesięcy wcześniej i pilnował jego przestrzegania. Strzegł też szanowania mojej intymności i komfortu, dopytywał kiedy coś było niejasne, pilnował naszych praw. Jak już mogliście przeczytać w poście o porodzie – trafiliśmy na położną anioła, więc razem z moim mężem dbali o mnie, ale kiedy nasza położna skończyła już swoje zadanie mąż również „przydał się” na sali poporodowej – koił ból swoją obecnością, przykrywał kołdrą po czubek nosa kiedy schodziło ze mnie znieczulenie i miałam potworne dreszcze, podawał wodę…. po prostu BYŁ i czułam jego troskę i miłość.

Każdej z Was bardzo polecam zabranie kogoś bliskiego na porodówkę, pamiętajcie jednak o jednej, ważnej sprawie – nikogo nie można do tego zmuszać. Szczególnie mężczyźni różnie znoszą takie emocje i muszą być w 100% pewni swojej decyzji o obecności przy porodzie – tak! to musi być ich decyzja ?

Powodzenia! ?